Skręciłam nogę w kostce. Nie zauważyłam dziury w chodniku i niestety jestem uziemiona. Na szczęście noga nie jest złamana, mogę chodzić, a z dnia na dzień jest coraz lepiej, ale ominęły nas niestety zaplanowane przedświąteczne spotkania, czyli domowe sushi i coroczne pieczenie pierniczków :(. I choć strasznie żałuję, to czasem trzeba coś poświecić żeby mogło być lepiej. Do wigilii będzie dobrze. Myślę sobie jednak co by było gdybym faktycznie musiała przeleżeć te kilka tygodni bez możliwości robienia czegokolwiek? Czy przejmowałabym się wszystkim tak samo?
Od jakiegoś czasu nie przejmuję się już tak bardzo przygotowaniami. Może dlatego, że mam wszystko w miarę dobrze zaplanowane i nie robię wszystkiego na ostatnią chwilę? Poza tym robię też to co lubię i co sprawia mi przyjemność.
Zdradzę tajemnicę. Nie lubię lepić pierogów. Jeśli muszę to lepię. Ale nie lubię. Trzy lata temu postanowiłam ulepić pierogi na wigilię. Kilka godzin później stałam nad deską oblepioną ciastem, zastanawiając się czy je ugotować, czy je zamrozić, czy natłuścić oliwą czy w ogóle mam miejsce w zamrażalniku? Kręgosłup bolał mnie już od wielogodzinnego stania (tak, pierogi nie były jedyną rzeczą którą przygotowywałam), ciasta nie ubywało tak jak i farszu i wierzcie mi lub nie ochota na pierogi całkiem mi odeszła.
Od tego czasu kupuję swoje ulubione pierogi (tak, tak!) i jem je z przyjemnością.
Czasami (ale nie zawsze):
LESS IS MORE.
Święta to naprawdę super czas i mamy się tym czasem cieszyć. Cieszyć! Nie dajmy się zwariować. Jeśli nie lubicie lepić pierogów - nie róbcie tego. Kupcie piękny półmisek na którym je podacie. Zróbcie coś w czym jesteście naprawdę dobrzy. Tradycja tradycją, ale ja wolę szczęśliwą, uśmiechniętą panią domu, która poda na świąteczny stół cztery dopracowane dania, niż zmęczoną natłokiem obowiązków i robieniem wszystkiego na ostatnią chwilę kurę domową która ostatkiem sił ulepi w ostatni przedświąteczny dzień pierogi. (Których pewnie i tak nikt nie doceni, albo które odgrzane dzień później zniweczą cały włożony w nie wysiłek).
Sama się dziwię, że to mówię, bo jestem ostatnią osobą która działa w ten sposób, ale jeśli chodzi o święta to naprawdę najważniejszy jest:
- PLAN.
- WCZEŚNIEJSZE SYSTEMATYCZNE ZAKUPY,
- ELEMENT ZASKOCZENIA i
- ZDROWY ROZSĄDEK.
PLAN: Dokładnie zaplanujcie co będziecie chcieli zrobić. Ja sama mam tak, że przeglądając książki kucharskie i stare zapiski zrobiłabym to i to i to i tamto i przepisów przybywa i przybywa i na końcu sama nie wiem już co tak naprawdę chciałabym zrobić. Nie. Skupcie sie na jednej rzeczy. Nie eksperymentujcie nadmiernie. Wybierzcie sprawdzony i lubiany przez wszystkich sernik. Spiszcie na kartce wszystkie dania które będziecie przygotowywać.
WCZEŚNIEJSZE ZAKUPY: Żeby uniknąć zatłoczonych supermarketów i długiego stania przy kasach akurat wtedy kiedy wasz makowiec powinien być w piekarniku, do codziennej listy zakupów dorzucajcie produkty potrzebne do przygotowania wigilijnej kolacji. Unikniecie tłoku i stresu a do osiedlowego sklepu wyskoczycie ewentualnie tylko po to czego mogło zabraknąć.
ELEMENT ZASKOCZENIA: Sprawdzony sernik sprawdzonym sernikiem, ale jeśli koleżanka da wam przepis na absolutny hit, czyli śledzie w piernikowej marynacie, przygotujcie je bez dwóch zdań.
ZDROWY ROZSĄDEK: Nie jesteście mistrzyniami barszczu, nie lubicie lepić pierogów? Kupcie gotowy, zagęszczony ekstrakt i doprawcie go odpowiednio majerankiem i goździkami i absolutnie nikomu nie mówcie że to gotowiec! A czas który miałybyście przeznaczyć na stres i niepotrzebny wysiłek przeznaczcie na zastanowienie się jak inaczej udekorować stół.
W sesji niekulinarnej udział wzięły!:
- choinka z korków od wina (home made - wystarczy niewielka deseczka, roczny zapas korków od wina i mocny klej do drewna),
- gwiazdki świecące led (STRALA - IKEA),
- zeszłoroczny pierniczek, który przeleżał w czeluściach pudełka (nadal bardzo smaczny!),
- łańcuch z kolorowego papieru (home made).
Udanych Świąt!
zgadzam się w pełni, pamiętam jedne takie święta, gdy byłam jeszcze dzieckiem, a moja mama miała strasznie dużo na głowie, powrót Taty z Iraku (wojskowy -.-), zasmarkane dzieciaki, jedno ze skręconą kostką, a Ona koniecznie chciała przygotować nam cudowne święta. Tak się Kochana Mama umęczyła, że gdy przyszło do Wigilii, była kłębkiem nerwów, który oczywiście wybuchł w postaci łez. Cieszę się niezmiernie, że już od paru dobrych lat świetnie radzimy sobie z przygotowaniami, a jeśli coś nie idzie po naszej myśli to zamiast załamywać się, machamy na to ręką i cieszymy się tym, że jednak coś wyszło :) Super napisany tekst, pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Dokładnie o to mi chodziło. Czasem trzeba "wrzucić na luz" i odpuścić pewne rzeczy, bo mam wrażenie że bardzo wielu osobom już na samą myśl o przygotowaniach do wigilijnej kolacji "cierpnie skóra" i już czują duże napięcie i stres :) A przecież zupełnie nie o to chodzi :) Pozdrawiam! (i udanych świąt życzę)
OdpowiedzUsuń