16 stycznia 2015

Banoffee



Przygotowując tegoroczne sylwestrowe banoffee, czyli ciasto szybkie i nieskomplikowane ale niezwykle pyszne, przypomniałam sobie smak pierwszego banana. Naprawdę to pamiętam. Kiedy byłam mała, banany były równie dostępne jak świeże krewetki w osiedlowym sklepie spożywczym, czyli właściwie w ogóle. Jednak miałam okazję go zjeść, a pewnie gdyby nie okoliczności, które do tego doprowadziły, nie miałabym okazji jeszcze przez długi czas.

Miałam 7 lat i byłam z tatą w klinice okulistycznej. Okazało się, że powinnam nosić okulary i czekało mnie pierwsze w życiu zakropienie oczu atropiną. Zaczęło się od tego, że siedziałam w klasie w ostatniej ławce i nie przyznawałam się, że nie widzę wszystkiego na tablicy. W moim dzienniczku zaczęły pojawiać się dwóje jak grzyby po deszczu. Wtedy nie było gwiazdek i plusików, mieliśmy dzienniczki z ocenami, a dzieci siedziały grzecznie w ławkach odziane w granatowe fartuszki z przyczepionymi do ramienia tarczami z numerem szkoły. (To były również czasy obowiązkowych fluoryzacji, które odbywały się na szkolnym boisku i wyglądało to jak bicie rekordu Guinessa w  myciu zębów na czas). Rodzice zorientowali się, że coś jest nie tak i czekała mnie pierwsza w życiu wizyta u okulisty. Strasznie się bałam (do dziś wszystkie szpitale i widok białego fartucha sprawia, że miękną mi nogi) i tata kupił mi dla dodania otuchy pierwszego, pewnie najdroższego wtedy banana. Był niezbyt dojrzały (wtedy tego nie wiedziałam), z lekko zieloną skórką. Smakował jak słodko-kwaskowy niedogotowany ziemniak i nie był to najsmaczniejszy owoc jaki zdarzyło mi się jeść, ale doceniłam ten gest, który pokrzepił mnie pewnie bardziej niż wszystkie zawarte w tym owocu składniki i sprawił wtedy, że przeszłam badanie bez początkowego, paraliżującego mnie strachu.
Minęło wiele lat zanim spróbowałam następnych i następnych. Bananów, mandarynek i kiwi. O awokado, bakłażanach i figach nawet nam się wtedy nie śniło. Przez cały ten czas nosiłam okulary z różowego plastiku z zaklejonym jednym okiem (w klasowych wyborach miss, nie zdobyłabym wielu punktów), ale zaczęłam przynosić czwórki i piątki.

Kiedy miałam 7 lat sklepowe półki oferowały naprawdę niewiele. Nie mogliśmy ot tak pójść do sklepu i kupić sobie bananów i pomarańczy, bo po prostu ich nie było. Wtedy liczyła się kreatywność i pomysłowość. Z mąki dało się zrobić wszystko. Wcinaliśmy gluten aż miło, a nikt z nas nie był gruby. Na śniadanie jedliśmy chleb z masłem, pomidorem i cebulką, na obiad naleśniki z serem, a na kolację najlepszy makaron z sosem pomidorowym mojego taty. W niedzielę obowiązkowy placek drożdżowy z maślaną kruszonką. Jeździliśmy rowerami na działkę zbierać porzeczki, agrest i wiśnie (szczerze tego nie znosiłam). Nasza piwnica z zaprawami mogła wykarmić pół osiedla. Gdy szłam na podwórko dostawałam w rękę wafle przekładane domowej roboty agrestowym dżemem. Pamiętam święta z pierwszymi pomarańczami. Ich zapach, który roznosił się po całym domu. Kanapki owinięte w szary papier i tata, który uczył mnie przy stole zawijać je w sposób idealny.

Kiedy teraz postanowiłam zrobić banoffee, przypomniał mi się ten pierwszy banan i cała ta historia z moimi okularami. I pomyślałam też, że pamiętam każdego sylwestra. Pamiętam, bo to zawsze był dla mnie dzień wyjątkowy. I nawet nie z powodu hucznych imprez bo takich chyba nigdy nie było. Każdy sylwester to dla mnie taki nowy początek. Z innymi ludźmi, w innym miejscu. Lubię mieć poczucie, że nasze życie określa rytm pór roku i dwunastu miesięcy, które wyznaczają pewien etap w naszym życiu. Pod tym względem sylwester ma w sobie coś mistycznego. Tysiące ludzi, którzy padają sobie w ramiona i patrzą w niebo na sztuczne ognie, które przez tą jedną wyjątkową chwilę stają się przepustką i bramą do lepszego, nowego życia w nowym roku.

Nie robię noworocznych postanowień. Skupiam się na tym, żeby mieć co pamiętać. Niech nowy rok będzie czystym rozdziałem do zapisywania późniejszych wspomnień. Życzę Wam, żebyście zebrali ich w tym roku jak najwięcej.

Jak w tekście Paktofoniki: 
Życie nasze składa się z krótkich momentów
Cudownych chwil czy przykrych incydentów
Niczego nie przegapię
(...)
Bowiem wiem że jestem lśnieniem
I okamgnieniem
Że będę wspomnieniem
Za pozwoleniem, sprawdź to
Zanim schowasz dzień pod powiekami
(...)
Jesteście, więc zauważcie to nareszcie
Odbierzcie dzisiejszy dzień jak podarunek
Cieszcie się i obierzcie na jutro kierunek
Odważcie się, zróbcie ten krok
Podnieście wzrok



Przygotowanie banoffee.
Nie macie piekarnika? Bardzo dobrze. Ciasto nie wymaga pieczenia w piekarniku.  Ciasto banoffee to banany + toffee. Ciasto powstało w 1972 roku w Anglii. W tej chwili ma już swoich wiernych adoratorów na całym świecie. Składa się ze spodu z kruchych ciasteczek, warstwy toffee, warstwy bananów i puszystej warstwy bitej śmietany na wierzchu. Chociaż w słowniku niektórych, których znam "całkiem osobiście" nie ma pojęć "zbyt dużo" i "zbyt słodko" to obawy, że to ciasto może być za słodkie są całkiem bezpodstawne. Jeśli bita śmietana nie będzie za słodka lub wcale nie dodacie cukru, to z pewnością wsuniecie całkiem bezboleśnie i z niekłamaną przyjemnością dwa kawałki. Uważam że cukier w masie śmietanowej powinien być. To ciasto musi być słodkie. Dwie spore łyżki lub więcej jak dla mnie są ok, ale wszystko zależy od waszego uznania. Popróbujcie.
Ja do swojej warstwy dodałam również ser mascarpone. Chmura była nieco cięższa, ale jakże wspaniała w smaku.

Składniki (na okrągłą formę 26 cm):
spód:
- 300 g kruchych ciastek (użyłam ciastek korzennych, ale możecie użyć dowolnych kruchych ciastek) + ok. 60 g roztopionego masła,
warstwy:
- 500 g gotowej masy kajmakowej/krówkowej (lub puszka 500 g słodzonego mleka skondensowanego, którą trzeba gotować przez trzy godziny całkowicie przykrytą wodą i po tym czasie ostudzić),
- 3 duże dojrzałe, ale nie przejrzałe banany,
- 250 g sera mascarpone,
- 600 ml śmietany kremówki 30%,
- 2 spore łyżki cukru pudru.

Przygotowanie:
Formę wysmarować masłem lub wyłożyć boki formy papierem do pieczenia.
Ciastka rozdrobnić w malakserze. Dodać stopione masło i wymieszać z rozdrobnionymi ciastkami do uzyskania konsystencji mokrego piasku. Wyłożyć na spód formy również wykładając boki do ok. 3 cm i dobrze wszystko docisnąć. Na tak przygotowanym spodzie rozłożyć warstwę kajmaku. Żeby lepiej się rozprowadzała można puszkę zanurzyć na chwilę w gorącej wodzie (ok 5 minut) i wtedy ją rozprowadzić. Na warstwie kajmaku ułożyć równomiernie banany pokrojone w plasterki. Kremówkę ubić na sztywno. Dodać ser mascarpone i cukier puder i chwilę wymieszać (ewentualnie dosłodzić). Rozłożyć na bananach. Ciasto schować do lodówki przynajmniej na 3 godziny.

Uwaga! Można użyć samej śmietany kremówki zastępując ser mascarpone dodatkową porcją śmietany. Ale jeśli robicie warstwę z samej śmietany i nie planujecie zjeść wszystkiego od razu (chociaż to całkiem możliwe), to do bitej śmietany dodajcie odrobinę żelatyny, która pozwoli utrzymać puszystą warstwę nieco dłużej niż jeden dzień. W tym celu rozpuśćcie łyżkę żelatyny w odrobinie gorącej wody i dobrze ją wymieszajcie. Pod koniec ubijania śmietany dodajcie żelatynę. To spowoduje że ciasto wytrzyma ze spokojem nawet 3 dni (ale to raczej niemożliwe..).





Smacznego!


6 komentarzy:

  1. Wszystko zależy od ilości cukru dodanego do masy śmietanowej. Ale fakt, jest to słodkie ciasto :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam ten deser, mega słodki, ale po zjedzeniu kawałka świat od razu wydaje się lepszy :)

    OdpowiedzUsuń

  3. W takich momentach żałuję,że się odchudzam :p

    OdpowiedzUsuń