Przyklejam nos do zaparowanej szyby. Wycieram niewidoczność
ręką i robię sobie małe okno na świat.
Okno jest tak małe, że wytężam wzrok i szukam dalszego planu. Zauważam to czego
przez duże okno nie da się zauważyć, bo z reguły skupiam wzrok tylko na tym co
najbliżej. Jest wyjątkowo ciepło. Pewnie przez to wszystko paruje...
Mam pół dnia wolnego. Z rozpiętą kurtką i szalikiem w torbie
obliczam w myślach pozostały czas na załatwienie jednej, drugiej i trzeciej
sprawy. Zdążę ze spokojem. O 14 tej nikt się nie spieszy. W autobusie chichoczą
nastolatki pewnie wracając ze szkoły i głośno debatują starsi ludzie pewnie
wracając z zakupów. Gdy wysiadam, mijam znajome miejsca, ale mam okazję nie
spiesząc się przystanąć tu i tam. Jestem głodna. Zaglądam przez szybę do
bistro, którego nigdy wcześniej nie zauważyłam. Blaszak. W środku wszystkie
miejsca zajęte. Czysto. Modna tablicowa farba z menu i uśmiechnięta dziewczyna
za ladą. Pięć pozycji, w tym o dziwo poznańskie pyry z gzikiem. Biorę małą
porcję gulaszowej i pyry z gzikiem. Jedzenie zaskakująco dobre, a płacę grosze.
W warzywniaku nieopodal kusi olbrzymia kiść jarmużu. Chciałam zrobić go w
sobotę, nie wiem czy wytrzyma? „Pani przyjdzie w piątek – mam codziennie.
Zapraszam”. Zanim kupię drożdżówkę wchodzę do kilku cukierni. Nie potrafię
podjąć decyzji od razu, na którą mam ochotę. Zawsze dopytuję. A ta, a ta z
czym? A to ciastko francuskie to z czym? Pamiętam jakie tu kolejki się ustawiały
na andrzejki po pączki z różą wiele lat temu – mówię do sprzedawczyni. „Proszę Pani
dawno już takich kolejek nie ma – ludzie teraz albo sami pieką albo przyjdą po
babkę i drożdżówkę – odpowiada. Kolejek dawno już nie pamiętam, a pracuję tutaj
15 lat”. W pobliskiej budce mały sznurek po kurczaki z rożna. Ten bierze pół,
ten całego, znikają w mgnieniu oka. "Na mnie Pani patrzy czy na kurczaki?" – pyta
sprzedawca nakładając klientom do torebek. Przepraszam - zamyśliłam się - mówię i odchodzę, bo trudno wytłumaczyć
fakt zapatrzenia się w kurczaki z rożna po zjedzeniu małej (lecz w sumie sporej) porcji gulaszowej - nawet
samej sobie : )
Wszystko o 14-tej wygląda inaczej, niż kiedy po 17-tej w
pośpiechu mijam to miejsce. W zwolnionym tempie rzeczy nabierają znaczenia, ludzie pasują do miejsc, a dialogi z pozoru błahe mają sens. Tak jak przez zaparowana szybę w autobusie z małym
oknem na świat o godzinie 14-tej, kiedy wszystko zwalnia, widać znacznie więcej.
(Przepis pochodzi z książki Hanny Szymanderskiej - Kuchnia Polska - zmodyfikowałam go o dodatek mąki).
Książka zawiera wszystkie porządne i nieudziwnione przepisy na wszelkie możliwe dania kuchni polskiej. Jest wyjątkowa na tle tylu pięknych, cudownie ilustrowanych książek (lecz w większości bardzo do siebie podobnych). Nieprzeładowana, acz wyczerpująca, prosta lecz nie banalna. Szczerze polecam.
Placki z kabaczka - składniki:
- przesmażona w kostkę na oliwie 1 cebula,
- 1 spory kabaczek lub dwa mniejsze (lub 2 młode cukinie),- 4 łyżki mąki pszennej,
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej,
- 3 jajka,- 200 g twarogu,
- sól i pieprz do smaku,
- spora łyżka nasion czarnuszki,
- olej do smażenia.
Kabaczki (lub cukinię) zetrzeć na tarce na grubych oczkach. Posolić i odstawić na około 5 minut. Po tym czasie delikatnie odcisnąć. Przesmażyć na patelni z odrobiną oleju. Ostudzić. Dodać mąkę, jajka, taróg, sól, przyprawy i cebulę. Całość dokładnie wymieszać. Na patelni dobrze rozgrzać olej. Formować niewielkie placuszki i nakładać łyżką. Smażyć po kilka minut z każdej strony.
Smacznego!
Świetne placki, robiłam podobne wczoraj na obiad, zaskoczyły mnie smakiem :)
OdpowiedzUsuń