Kiedy ktoś mnie spyta co wolę - morze czy góry? - bez wahania odpowiem, że morze. Widziałam już niejedną, piękną, piaszczystą plażę o lazurowo kryształowej wodzie, w innych, dalekich krajach, ale nasz polski Bałtyk ma w sobie zdecydowanie coś wyjątkowego. Bałtyk po prostu ma swój zapach. I nie mam tu na myśli zapachu wydobywającego się ze smażalni ryb czy natłuszczonych wonnymi olejkami, przyspieszającymi opalanie ciał, tylko swój własny, indywidualny, morski zapach. Morska bryza o poranku niesie w sobie zapach mokrego piasku, wyniesionych na brzeg wodorostów i ...soli.
W ten weekend znów nie pojechaliśmy nad morze. Co nie znaczy, że zmarnowaliśmy piątkowy wieczór. Kiedy po pracy zwyczajnie "poszliśmy w miasto" nie mieliśmy tak naprawdę żadnego planu. Szwendanie się po mieście ma w sobie tę zaletę, że nie przymuszanym do niczego i nie ograniczonym przez czas można spokojnie przemieścić się tam gdzie oczy i nogi poniosą. Bardzo to lubię. Można odkryć miejsce o którym nie miało się zielonego pojęcia, spotkać przypadkowych ludzi z którymi niespodziewanie wejdzie się w rozmowę na temat idealnego szefa i natrafić na nową, nieznaną knajpkę z fantastycznym jedzeniem.
Mam wrażenie, że kiedyś miasto nie miało tyle do zaoferowania. W piątkowy wieczór mieliśmy do wyboru zadymiony pub z dwoma rodzajami piwa, dyskotekę w zatłoczonym klubie lub wyjście do multipleksu. Podoba mi się bardzo, że dziś miasto otwiera się na ludzi. Organizowane są eventy, festiwale, plenery, targi śniadaniowe i miejskie plaże. Food trucki z ulicznym jedzeniem i nowe lodziarnie, które wyrastają w sezonie letnim jak grzyby po deszczu.
Kiedy więc zjedliśmy najlepszego, najbardziej soczystego hamburgera z idealnie wysmażonym mięsem, chrupiącą sałatą, roztopionym plastrem sera, plasterkiem bekonu i pysznym sosem barbecue z naszego ulubionego food tracku, to z pełnymi brzuchami i bez wahania ruszyliśmy w miasto. W "drodze nie wiadomo dokąd" w nowej lodziarni, zjedliśmy kokosowe lody z prażonym ryżem. Wypiliśmy kilka kieliszków mrożonej cytrynówki w naszym stałym, przystankowym miejscu, gdzie na chwilę można przycupnąć przy małym stoliczku na jednej z uliczek. Dotarliśmy nad miejską plażę. W piątek i sobotę obleganą przez tłumy. Obserwowaliśmy ludzi, którzy schodzili się na koncert, niczym wierni do kościoła na określoną godzinę. W takich miejscach ma być leniwie, pozytywnie i spoko. Instynktownie przybieramy pewną postawę, która jest mieszaniną poskramianego w niedbałych pozach wigoru, nonszalancji i próżności. Ostatecznie nie ma w tym nic złego, o ile próżność nie każe nam zakładać butów na najwyższym obcasie, które grzęzną w głębokim piasku przy każdym stawianym kroku :)
Wracając zahaczyliśmy o odbywające się w ramach festiwalu Transatlantyk silent disco, popatrzyliśmy z zazdrością na łóżkowe kino plenerowe i uwieczniliśmy ten wieczór oczywiście idealnie nieostrą selfie, pod pięknie podświetlonymi na zielono festiwalowymi schodami.
Nasz wieczór "nie spędzony nad morzem", był leniwy, pozytywny i spoko.
Wróciliśmy do domu ostatnim pociągiem.
(Inspiracja czerwcowy numer magazynu Palce Lizać, 2014 r., motywacja Goszu)
Dziś focaccia z morską solą i oliwkami. My swoją morską sól, która wydobywana jest ręcznie nad Adriatykiem przywieźliśmy z Chorwacji. Więcej o niej można przeczytać tutaj.
Focaccia to rodzaj włoskiego pieczywa, pieczonego na dużych blaszkach, krojonego później w kwadraty.
Najsmaczniejsza na ciepło. To taki trochę grubszy spód do pizzy bez dodatku sera i sosu.
Nie jestem mistrzynią chlebowych wypieków. Moja przyjaciółka Gosia robi najlepsze chleby pod słońcem, ze śliwkami, słonecznikiem, razowe, z solą i bez soli. (Robi też najlepsze panforte jakie jadłam :).
Mówi - zrób focaccię - to proste i smaczne. Faktycznie - focaccia powinna wyjść każdemu. Trzeba tylko dobrze wyrobić składniki i pozwolić ciastu wyrosnąć. Kolejną i kolejną z ulubionymi składnikami będziecie już robić z zamkniętymi oczami.
Składniki:
- 500 g mąki,
- 1 opakowanie suszonych drożdży (7 g),
- ok. 300 ml letniej wody,
- płaska łyżeczka cukru,
- płaska łyżeczka soli,
- 1/3 szklanka oliwy,
- pół szklanki siekanych czarnych oliwek, (jeśli ktoś nie lubi oliwek może je zastąpić np. posiekanymi suszonymi pomidorami),
- 2 łyżeczki suszonego tymianku,
- łyżka oliwy do posmarowania ciasta,
- łyżeczka dobrej jakości soli morskiej.
Przygotowanie:
Do miski wsypujemy mąkę, cukier, sól i drożdże. Dodajemy wodę i oliwę i wyrabiamy na gładkie ciasto około 10 minut (musi odchodzić od ręki). Odstawiamy przykryte serwetką ciasto w ciepłe miejsce (np do piekarnika nastawionego na 40 stopni, z uchylonymi drzwiczkami) na około 30-40 minut do podwojenia objętości. Po wyrośnięciu, do ciasta dodajemy zioła i oliwki, delikatnie mieszamy i przekładamy na prostokątną blaszkę.
Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni.
Ciastu pozwalamy jeszcze wyrosnąć przez około 30 minut. Przed włożeniem do piekarnika posypujemy je morską solą. Ja swoje jeszcze udekorowałam plasterkami koktajlowych pomidorków.
Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni i pieczemy focaccię przez około 30 minut.
Focaccia nie musi się zezłościć z wierzchu. Długie wypiekanie sprawi, że będzie sucha.
Najsmaczniejsza jest podawana na ciepło z dodatkiem ulubionej oliwy.
Smacznego!
Wygląda pięknie ciekawe jak smakuje :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie.
To prosty i dobry smak. Dobra na ciepło. Czasem im prościej tym lepiej : )
UsuńBardzo przyjemny wieczór :)
OdpowiedzUsuńA focaccia wyszła Ci wspaniale :)
Wieczór w sam raz żeby w sobotę wstać wcześnie z wolną głową :) Dziękuję.
UsuńWyszła ślicznie.
OdpowiedzUsuń