Wierzcie mi lub nie, ale pierwszy raz jadłam jarmuż całkiem niedawno i od razu bardzo go polubiłam. Jeśli tylko zobaczycie gdzieś jarmuż, kupcie go koniecznie. Jeszcze rok, dwa temu było to problematyczne, ale teraz jarmuż jest zdecydowanie łatwiej dostępny. Jarmuż zawiera silne przeciwutleniacze i ma właściwości przeciwzapalne. Jest bogatym źródłem witaminy K, witaminy C, karotenoidów, a także wapnia. Podobnie jak brokuły i inne warzywa kapustowate zawiera sulforafan, związek mający właściwości przeciwnowotworowe. Jest również doskonałym źródłem żelaza.
Kupiłam go w jednym z sieciowych sklepów, paczkowany, umyty, od razu gotowy do spożycia. Nie wiem, czy jego smak da się z czymś porównać. Jarmuż to jarmuż. To jakby bardzo delikatna wersja brukselki (w jednej dziesiątej) i włoskiej kapusty (w jednej drugiej), ale ma bardziej delikatny, lekko orzechowy smak. Bardzo popularne są chipsy z jarmużu, ale ja polecam trzy dania z jarmużem, które są niezwykle smaczne i robię je bardzo często.
Kupiłam go w jednym z sieciowych sklepów, paczkowany, umyty, od razu gotowy do spożycia. Nie wiem, czy jego smak da się z czymś porównać. Jarmuż to jarmuż. To jakby bardzo delikatna wersja brukselki (w jednej dziesiątej) i włoskiej kapusty (w jednej drugiej), ale ma bardziej delikatny, lekko orzechowy smak. Bardzo popularne są chipsy z jarmużu, ale ja polecam trzy dania z jarmużem, które są niezwykle smaczne i robię je bardzo często.
Jarmuż pamiętam z dzieciństwa. Z letnich popołudni spędzanych u moich dziadków. Dziadkowie zajmowali dolne piętro dużego powojennego domu, na górze mieszał wuj. Tak jak dom, tak też podzielony był ogród. Na połowie ogrodu należącego do wujka, rósł dorodny jarmuż, na drugiej połowie należącej do dziadków rosły owocowe drzewa i krzaczki porzeczek. Pamiętam więc jarmuż, choć nigdy go wtedy nie jadłam. Jadłam za to wtedy najlepszy eintopf na świecie przygotowywany przed dziadka. Z młodą, żółtą fasolką, którą zbierało się z pędów wspiętych na tyczkach obłożonych sznurkiem. Słodko-słono-kwaśny. Idealny. Niepowtarzalny. Nigdy później nie jadłam lepszego. Młode, ledwie dojrzałe, kwaśne porzeczki z dziadkowego ogrodu, wrzucaliśmy do kogla-mogla. Kręciliśmy go tak mocno, że omdlewały nam brudne od całego dnia zabaw na świeżym powietrzu ręce. Liczyło się to, czyje żółtko ukręcone z cukrem będzie "bardziej utarte do białości". Mieszaliśmy wtedy kogel mogel z ubitym białkiem, bo tak się u nas jadło i wrzucaliśmy na koniec porzeczki dla przełamania słodko-lepkiego smaku.
Pamiętam przesiadywanie na szerokich parapetach szeroko otwartych okien pomalowanych białą farbą, która łuszczyła się tak, że idealnie zdrapywało się ją kolejnymi warstwami. Stare, poskręcane, pnie winogron, których zielone liście dawały przyjemny cień, łuszczyły się tak samo jak farba na okiennej ramie. Na liściach załamywało się światło słonecznego południa, a my jedliśmy winogrona prosto z drzewa i pomni przestróg sprawdzaliśmy czy w winogronach nie ma szczypawek. To słowo budziło przerażenie i choć nigdy nie napotkałam tego roślinożernego owada, wydawało mi się, że znajdę go w każdej kulce winogrona, w jego zielonym miąższu.
W ogrodzie, pod szerokimi konarami jabłoni, siadając na starej ławce, wtulona w pachnący latem i domem dziadków babciny fartuch, słuchałam opowieści o zakopanych w ogrodzie butelkach wina, które przetrwały wojnę i następne pokolenie, a do tej pory nikt ich jeszcze nie odnalazł. Byłam wtedy wśród wnuków najmłodsza, a ponieważ każdy wiek ma swoje przywileje i zakazy, wyjątkowo mogłam zabierać się ze starszymi na łapanie motyli. Motyle łapane były u wszystkich możliwych sąsiadów w okolicy, bo kiedyś ogrody obsiane były kępami kwiatów, a nie idealnie przystrzyżoną trawą i tujami w równych odstępach. Motyle łapane były do słoików z dziurkowanymi wieczkami. Nie przyznałam się nigdy, ale motyle złapane w słoik trzepotały skrzydłami zupełnie inaczej niż te, które unosiły się w powietrzu i naprawdę strasznie się ich bałam. Nigdy nie poprosiłam o możliwość złapania motyla do ręki, bo sam trzepot ich skrzydeł zamkniętych pomiędzy szklanymi ścianami słoika wydawał mi się upiorny. Każdego lata spędzanego u dziadków patrzyłam na jarmuż i jego poskręcane listki i nigdy nie miałam okazji go spróbować. Aż do teraz.
(przepis własny)
Składniki (dla jednej osoby):
- 2 garści jarmużu (należy usunąć grubsze części łodyg),
- łyżka masła i 2 łyżki oliwy,
- 2 jajka,
- garść mozarelli (opcjonalnie),
- sól i pieprz do smaku.
Przygotowanie:
Na patelni z nieprzywierającym dnem podgrzać masło z oliwą. Wrzucić jarmuż i przesmażyć dwie, trzy minuty. Rozłożyć równomiernie na patelni i ostrożnie wlać rozbełtane, osolone jajka. Odczekać chwilkę i drewnianą łopatką zsuwać delikatnie masę jajeczną do środka patelni z każdej strony i poruszając patelnią przelewać w wolne miejsca przy brzegach nieściętą jeszcze masę jajeczną. Wrzucić na wierzch odrobinę mozarelli. Poczekać 2 minuty aż masa się zetnie, a ser rozpuści. Jeść na ciepło lub na zimno.
Smacznego!
Świetne, zrobiłam wg Twojego pomysłu dorzucając tylko jeszcze pomidora. Tylko dwa jajka a takie sycące :) Niebywale go udało Ci się złożyć, ja jeszcze muszę poćwiczyć :D
OdpowiedzUsuńĆwiczenie czyni mistrza :) Nie wątpię że jeszcze kilka prób i będziesz robiła omlety idealne :)
Usuń