„Tempo w jakim rozwija się współczesne myślenie o gotowaniu, jest już chyba nie do zatrzymania. Słodycze zamieniają się w kosmiczne statki, nadmuchane bąble, opalizujące sztucznymi kolorami sześciany. Zrobił to człowiek czy maszyna? Użyto masła czy musu z torebki? (...) Potrzebujemy cały czas podekscytowania i podkręcenia tego, co pojawi się na deserowym talerzu?" – pisze w ostatnich Wysokich Obcasach Marta Gessler.
Całkowicie się z nią zgadzam. Uwielbiam eksperymenty, łączenia nowych smaków, poszukiwania dobrych połączeń pomiędzy składnikami, ale też jestem już chyba zmęczona tymi kleksami na talerzach, które serwują nam dzisiejsze restauracje obierając kierunek na dziwnie eksperymentalną i molekularną kuchnię, która każe nam szukać naszego dania na talerzu. Porcje są minimalistyczne, smaki trudne do rozszyfrowania, bo przecież „widza trzeba czymś zaskoczyć”. Czasem chciałoby się krzyknąć: Dajcie mi jeść! Trudno przejść w zachwyt nad talerzem upstrzonym kleksami sosów i mikroskopijnych porcji. Kiedy ktoś wreszcie szepnie: król jest nagi!?
Gdzie leży granica pomiędzy siermiężnością michy z bigosem i pajdą chleba, a misternie ułożonymi na talerzu (efektownymi nie powiem), ale jednak cząstkami czegoś co ma być jedzeniem? Trzeba to wypośrodkować. Jedzenie może być czasem eksperymentem, ale chyba głównie służy temu, żeby ...się najeść. Zaspokoić głód. Od zawsze było podstawową potrzebą człowieka. Gdybym podała mężowi plasterek marchewki na łyżce ryżu na ogromnym talerzu, podejrzewam, że taki obiad nie byłby zaakceptowany. Dlaczego więc często godzimy się na to w restauracjach? Lubię nowe smaki i estetyczny wygląd potraw, ale idziemy do restauracji po to, żeby dobrze i smacznie zjeść. Nie wolno o tym zapominać.
Rozumiem co chce powiedzieć Marta Gessler. „Nie chcę tego co modne, chcę tego, co dobre”.
Czas na smażenie placuszków i naleśników mam tylko w sobotę i niedzielę. Nie ma nic lepszego niż dobre śniadanie na dobry początek dnia. Placuszki uwielbiam, a te na kefirze to już szczególnie. Najbardziej smakują mi ...same. Są dobre same w sobie, nawet bez opruszenia ich cukrem pudrem. Tym razem podałam je z greckim jogurtem wymieszanym z cukrem pudrem i truskawkami.
Składniki (na ok. 20 placuszków - jak smażyć to smażyć - na zimno też są dobre):
- 450 ml kefiru,
- ok. 10 łyżek mąki,
- 1 jajko,
- 2 łyżki cukru,
- łyżka cukru waniliowego lub łyżeczka esencji waniliowej,
- płaska łyżeczka proszku do pieczenia,
- szczypta soli,
- olej do smażenia.
Przygotowanie:
Kefir rozmącić dokładnie z jajkiem. Dodać pozostałe składniki, w tym mąkę i dokładnie wymieszać. Ciasto powinno być dość gęste (w razie potrzeby można dodać jeszcze trochę mąki). Placuszki kłaść łyżką na rozgrzaną patelnię z niewielką ilością oleju i smażyć na złoty kolor z obu stron.
Racuszki podałam z jogurtem greckim wymieszanym z cukrem pudrem oraz pokrojonymi truskawkami.
Smacznego!
pychota! w sam raz na śniadanie:)
OdpowiedzUsuńoch, tak - nieodzownie z truskawkami !
OdpowiedzUsuńSą rewelacyjne. Były na obiad ... i na kolację. Monika
OdpowiedzUsuń